Dwanaście miesięcy temu zmienił się znany nam dotychczas świat. Na naszych oczach pękła otaczająca nas od lat 90. bańka bezpieczeństwa. Minął długi rok od rozpoczęcia agresji Rosjan na Ukrainę i wydaje się, że to właściwy moment, by porozmawiać o tym, jak konflikt tuż za naszą wschodnią granicą wpłynął na zainteresowanie społeczne pierwszą pomocą i bezpieczeństwem powszechnym. O tym, jak wzrosło znaczenie szkoleń z zakresu bezpieczeństwa, pierwszej pomocy i przeciwdziałania zagrożeniom, będę rozmawiać z Krzysztofem Jakucy – ratownikiem, instruktorem pierwszej pomocy, autorem szeregu programów dydaktycznych popularyzujących wiedzę o pierwszej pomocy i bezpieczeństwie, specjalistą w zakresie zarządzania kryzysowego, wieloletnim pracownikiem oraz kierownikiem w Centrum Zarządzania Kryzysowego Urzędu m.st. Warszawy.
Krzysztofie, od lat zawodowo zajmujesz się bezpieczeństwem a także prowadzisz szkolenia z pierwszej pomocy. Jak wojna w Ukrainie zmieniła postrzeganie szkoleń z zakresu szeroko rozumianego bezpieczeństwa w Polsce?
Zaraz po wybuchu wojny bardzo odczuwalny był silny wzrost zainteresowania szkoleniami związanymi z bezpieczeństwem i powszechne szukanie wiedzy w tym obszarze. Kolejny duży wzrost zainteresowania szkoleniami można było zaobserwować w czasie, kiedy media zaczęły publikować materiały informacyjne z tej brutalnej wojny. Oczom świata ukazały się obrazy ostrzeliwanych osiedli, domów, szkół, centrów handlowych i wielu innych obiektów. Nie oszczędzano szpitali pediatrycznych, psychiatrycznych, jednoznacznie oznaczonych tymczasowych punktów hospitalizacji. Na pewno percepcja i optyka zmieniły się również wtedy, gdy światło dzienne ujrzały zbrodnicze działania Rosjan, które dzieją się w Ukrainie. Mam tu na myśli obrazki z Buczy, Irpienia, Mariupola, Brodzianki i wielu innych miejsc, które stały się jednymi z pierwszych symboli kolejnej wojny totalnej toczonej w Europie.
Wszystkie te wydarzenia przyczyniły się do wzrostu potrzeby podnoszenia kompetencji z zakresu szeroko rozumianego bezpieczeństwa – zarówno wśród odbiorców indywidualnych, jak i w dużych firmach, instytucjach, samorządach, placówkach oświatowych, wychowawczych, sportowych, obiektach użyteczności publicznej. Właściwie w każdym sektorze, który w ten czy inny sposób uczestniczy w procesie odpowiedzialności za czyjeś zdrowie lub życie.
Pierwsze dni i tygodnie wojny to czas robienia rachunków sumienia przez osoby odpowiadające za bezpieczeństwo, ewakuację, wyznaczanie i szkolenie osób odpowiedzialnych za udzielanie pierwszej pomocy w zakładach, przedsiębiorstwach i innych podmiotach, którymi zarządzają. Nie zapominajmy o tym, że bycie kierownikiem, dyrektorem czy prezesem to również odpowiedzialność prawna stojąca za kierowaniem zasobami ludzkimi.
To, w czym widzę dużą zmianę, to symboliczny wzrost znaczenia komórek BHP i osób, które w zakładach pracy czy przedsiębiorstwach zajmują się bezpieczeństwem, tzw. bezpieczników. Ponownie zapalono im zielono światło i umożliwiono przyspieszenie działań czy projektów pod hasłem „safety first”. Wsparto procesy związane z animowaniem bezpieczeństwa oraz jego promowaniem. Jest to wartość szczególnie widoczna w pierwszej fazie konfliktu, w mojej opinii dużo bardziej zauważalna niż podczas epidemii COVID-19.
Co w praktyce oznacza rzeczony wzrost znaczenia komórek BHP?
Na wstępie warto zaznaczyć, że istnieje wiele firm, które w swoich działaniach od dawna kierują się zasadą „safety first”, są w tym konsekwentne i wdrażają rozwiązania w sposób systemowy. Część działań w obszarach bezpieczeństwa jest certyfikowana, część wiąże się z troską o pracowników, wrażliwością społeczną, koniecznością utrzymania ciągłości produkcji, spełnianiem wymogów wynikających ze specyfiki zagrożeń, pełnieniem zadań infrastruktury krytycznej. Dodajmy, że bezpieczeństwo i troska o pracowników znajduje się wśród priorytetów polityki wizerunkowej wielu firm.
Od wielu lat w środowisku popularne jest takie humorystyczne hasło, że BHP to „Biuro Hamowania Produkcji”, a od pewnego czasu to znów „Biuro Dbania o Bezpieczeństwo”, bardzo ważna sfera w każdym procesie zarządzania. To również takie miejsce w firmie, w którym z jednej strony spotykają się jakieś wątpliwości, pytania, pomysły, prośby, postulaty i doświadczenia, z drugiej możliwości przełożonych, zarządów i budżetów. Komórki BHP zyskały na znaczeniu tak w rozumieniu hierarchii ważności, jak i w dużej mierze w formie zwiększenia budżetów, bez których ciężko jest organizować dobre szkolenia, realnie przeciwdziałać zagrożeniom, prowadzić analizy, audyty i wdrażać programy, które są adekwatne do potencjalnych zagrożeń. Wzrost ich rangi, wzrost budżetów oraz ukierunkowanie na jakość to zmiany, które idą we właściwym kierunku. Czasem, wygląda to tak, jakby na nowo dostrzeżono coś oczywistego, coś, dzięki czemu tata i mama bezpiecznie wracają do domu z pracy.
W tym miejscu warto przywołać jedną z obserwacji dotyczących początku wojny. Wielu „bezpieczników”, w tym oczywiście przedstawicieli komórek BHP, było zaangażowanych w pomoc uchodźcom – wolontaryjnie lub w ramach społecznej odpowiedzialności biznesu. Współorganizowano dla nich szeroko rozumianą pomoc, w tym prowadzono zbiórki na rzecz zapewnienia warunków socjalno-bytowych, często wychodząc poza miejsce świadczenia pracy – na dworce kolejowe czy do punktów przyjmowania uchodźców. To wielka sprawa!
Jak wybuch wojny w Ukrainie zmienił postrzeganie ryzyka przez firmy i przedsiębiorców?
Zarówno osoby decyzyjne w firmach czy przedsiębiorstwach, jak i osoby, które funkcjonują w ramach tych systemów, świadczą pracę, są podwykonawcami, przebywają w tej przestrzeni przez znaczną część swojego życia zdały sobie sprawę z zagrożeń i ich potencjalnych następstw. Bardzo realne stało się ryzyko przerwania produkcji, zerwania łańcuchów dostaw, braku ludzi do pracy czy wreszcie utraty życia i zdrowia.
Od samego początku konfliktu nie było wiadomo, jak on się potoczy, czy Polska nie zostanie zmuszona do włączenia się do działań wojennych, czy nie stanie się stroną odwetu – choćby asymetrycznego czy sabotażowego. Dalej ta sprawa nie jest jednoznacznie rozstrzygnięta i wydaje się, że wszystkie scenariusze wciąż są możliwe. Przypomnę tylko o pożarze fabryki amunicji w Czechach, pożarze fabryki produkującej drony dla Ukrainy na Łotwie, akcie terroru bombowego na gazociąg Nord Stream oraz stałym ostrzale obiektów infrastruktury krytycznej w Ukrainie. W związku z takimi doświadczeniami zaczęto bardziej skupiać się na jakości podejmowanych działań – w myśl zasady, że jeśli stawiamy na bezpieczeństwo, to róbmy to dobrze i adekwatnie do siatki zagrożeń, jeśli aktualizujemy politykę bezpieczeństwa, to szyjmy ją na miarę.
Stąd w pierwszej fazie wojny m.in. duże zainteresowanie sprzętem ratowniczym, który powinien zapewniać bezpieczeństwo bierne we wszelkiego rodzaju obiektach. Wiele pytań dotyczyło tego, jak dobrać apteczki i ich wyposażenie do danego zakładu pracy, duże zainteresowanie wzbudzały defibrylatory półautomatyczne AED, ich rozmieszczenie, dostępność i użytkowanie. Pojawiało się wiele takich prostych pytań, które absolutnie trzeba traktować jako coś pozytywnego. W obliczu zagrożenia ludzie zaczęli weryfikować i poprawiać to, co nie działało. Cieszy mnie, że podejmując te działania dbano o ich spójność z obowiązującymi systemami bezpieczeństwa szczebla lokalnego i takimi podmiotami, jak Państwowe Ratownictwo Medyczne i Krajowy Systemem Ratowniczo-Gaśniczy.
Gdybyś miał wskazać coś, co Ciebie – instruktora pierwszej pomocy i specjalistę w dziedzinie zarządzania kryzysowego – szczególnie zaniepokoiło w tamtym okresie, co by to było?
Na pewno w pierwszych tygodniach wojny niepokój wywoływały puste półki w sklepach i hurtowniach ze sprzętem ratowniczym oraz skąpe rezerwy części asortymentu ratowniczego w skali kraju – na szczęście aktualnie już solidnie uzupełnione w ramach rezerw materiałowych. W tamtym czasie powszechnie poszukiwano m.in. opasek zaciskowych (tzw. staz taktycznych), opatrunków i środków hemostatycznych, na chwilę z rynku zniknęły też nosze brezentowe czy nosze typu SKED.
Kolejną rzeczą był chaos przy użytkowaniu toreb i plecaków R1 w standardzie KSRG w zakładach pracy. Podczas odświeżania szaf i punktów udzielania pierwszej pomocy rodziło się wiele pytań dotyczących różnic pomiędzy pierwszą pomocą a kwalifikowaną pierwszą pomocą w ramach KSRG. Przy okazji tych działań nagle okazywało się, że w butlach tlenowych nigdy nie było tlenu medycznego, którego nie można od tak kupić w aptece, idąc tam z butlą pod pachą. Niespodziewanie odkrywano, że używanie znacznej części środków medycznych z plecaków R1, np. przyrządów do tlenoterapii, sprzętów i akcesoriów służących do udrażniania dróg oddechowych, wykracza poza pierwszą pomoc. Podczas aktualizowania wewnętrznych procedur udzielania pierwszej pomocy często okazywało się, że szkolenia kwalifikowanej pierwszej pomocy dla pracowników niejednokrotnie wykraczały poza kompetencje prawne pracodawcy w zakresie organizacji pierwszej pomocy. Zagrożenie wywołane wojną w Ukrainie wyzwoliło zainteresowanie istniejącymi standardami, procedurami lub prawem zwyczajowym praktykowanym w danym miejscu. W związku tym radcy prawni musieli pochylać się nad czymś, co często funkcjonowało od lat, choć nie było dopracowane.
Inną problematyczną kwestią okazała się nieadekwatność szkoleń w ujęciu ilościowym. Szkoleń, do organizacji których pracodawca jest prawnie zobowiązany. Niestety ustawodawca w Kodeksie pracy nie precyzuje liczby pracowników, którzy powinni je odbyć. Zdarza się również, że osoby wyznaczone do udzielania pierwszej pomocy, prowadzenia ewakuacji czy przeciwdziałania pożarom – często te same osoby – pracują zdalnie albo nie pracują już w danym miejscu. Na pewno wszystkim praktykom i osobom zainteresowanym tematem znane są zakłady czy przedsiębiorstwa, gdzie na zmianie pracuje 200-300 osób, a do wyżej wymienionych działań wyznaczone są maksymalnie po dwie osoby na zmianę – wyłącznie po to, aby spełnić wymóg formalny podczas kontroli Inspekcji Pracy. Dlatego pracodawcy, widząc realne zagrożenie, którego symbolem stał się pocisk rakietowy, który spadając na terytorium RP spowodował tragiczne dla życia ludzkiego skutki, otrzymali kolejny bodziec do zweryfikowania takiego myślenia i wprowadzenia zmian.
Jak ryzyko związane z wojną w Ukrainie postrzegają uczestnicy Twoich szkoleń?
Podczas naszych warsztatów prowadzimy wiele bezpośrednich rozmów, staramy się dialogować z uczestnikami szkoleń, często po zakończeniu części oficjalnej długo pozostajemy do ich dyspozycji. Z moich obserwacji wynika, że ludzie zdali sobie sprawę z tego, że w obliczu wojny dostęp do służby zdrowia, ratownictwa, pomocy bytowej może być ograniczony. Tak w wyniku działań militarnych, gdzie jest duża liczba poszkodowanych, jak i wielu innych sytuacji, np. w przypadku upośledzenia system energetyczny kraju – blackout to bardzo poważne zagrożenie – wystąpienia problemów z łącznością, cyberataków na numer alarmowy 112, podczas których udałoby się sparaliżować dostęp do łączności powiadamiania ratunkowego.
Myślę, że zarówno wiele osób, które rozważały ewakuację z kraju czy przemieszczanie się w obrębie jego terytorium, jak i tych, które mają pod opieką dzieci, seniorów, osoby przewlekle chore, było zainteresowanych doposażeniem apteczek, skompletowaniem dokumentacji medycznej, którą należy zgromadzić w domu i przygotować na wypadek ewakuacji. Na szkoleniach pada wiele pytań związanych z bezpieczeństwem powszechnym. Dotyczą one zagrożenia wynikającego z wystąpienia katastrofy budowlanej, anomalii pogodowych, powodzi, sabotażu i uwolnienia środków CBRN, ale również spraw praktycznych, jak metody uzdatniania wody pitnej. Wydaje mi się, że społeczeństwu wciąż brakuje takiej podstawowej wiedzy proceduralnej, jak się w obliczu podobnych zdarzeń. Wiele lat temu z koleżankami i kolegami z Centrum Zarządzania Kryzysowego m.st. Warszawy przygotowaliśmy i wydaliśmy „Poradnik postępowania w sytuacjach zagrożeń”, który był później aktualizowany. Mam nadzieję, że jest jeszcze dostępny w Urzędzie m.st. Warszawy lub w sieci – jeśli tak, serdecznie zachęcam do zapoznania się z jego treścią.
Większość pytań i wątpliwości ma związek z sytuacją w Ukrainie, jej skalą i szerokim przekazem medialnym tego, co tam się dzieje, z problemami i potrzebami, z jakimi boryka się społeczeństwo ukraińskie. Dobrze, że ludzie zdają sobie sprawę z tego, że w sytuacji kryzysowej o znamionach katastrofy lub zdarzenia o charakterze masowym dostęp do pomocy medycznej i służb ratowniczych może być mocno ograniczony lub po prostu niemożliwy. Dlatego próbują się usamodzielniać i przygotowywać na tego typu sytuacje, planując i szukając wiedzy. Takie kompetencje jak pierwsza pomoc są w otaczającym nas świecie niczym język esperanto – to międzynarodowy kod, który jest bardzo uniwersalny i bardzo spójny, a ponadto absolutnie ponadczasowy. Warto ją znać i rozumieć, żeby w razie potrzeby móc po nią sięgnąć. Im lepiej ją przećwiczymy i dopracujemy na etapie przygotowań, tym lepsze efekty przyniesie na etapie działania.
Wspomniałeś, że podczas prowadzonych przez Ciebie szkoleń pada wiele pytań związanych z obecną sytuacją w Ukrainie. Jakiej wiedzy poszukują uczestnicy Twoich zajęć?
Wiele pytań dotyczy sprzętu, środków medycznych wyposażenia ratowniczego, czasem leków i podstaw prawnych dotyczących ich stosowania. Jak już wspominałem, często padają pytania o stazy zaciskowe. Na naszych szkoleniach pokazujemy je od lat, edukujemy jak ich używać i jednocześnie jak skutecznie zastępować je innymi środkami czy materiałami. Dużym zainteresowaniem cieszą się opatrunki hemostatyczne, które w sposób chemiczny ograniczają krwawienie. Wiele pytań dotyczy defibrylatorów AED. Co ciekawe, coraz częściej pytania o AED pochodzą od osób prywatnych, które mają w domu seniora, osobę obciążoną chorobami kardiologicznymi albo z innego powodu myślą o zakupie takiego urządzenia. Wiele osób jest zainteresowanych używaniem w pierwszej pomocy stretchu – przy urazach oraz stabilizacji poszkodowanych na potrzeby ewakuacji.
Uczestnicy szkoleń, często próbując uporządkować swoją wiedzę, pytają o preferowane mechanizmy postępowania i schematy działania na wypadek wypadków masowych i katastrof, weryfikując je z wiedzą wyniesioną ze szkolnych zajęć PO. Na bazie tych doświadczeń szukają analogii do obecnej sytuacji, ale często nie są w stanie jej znaleźć. Dziś żyjemy w świecie, gdzie poszanowanie życia i zdrowia ludzkiego zyskało najwyższy priorytety. Nijak mają się do tego scenariusze i programy sprzed lat, w których przygotowywano wytyczne postępowania dla ludności cywilnej, jak ma sobie radzić sama i nie przeszkadzać wojsku. Priorytetem doktryny zimnej wojny było wówczas zabezpieczenie przemarszu przez polską atomową pustynię drugiego rzutu Armii Czerwonej, nie ratowanie zdrowia i życia ludności cywilnej.
Pytania często wynikają też z tego, co ludzie zobaczą w środkach masowego przekazu, co dotrze do nich w mediach społecznościowych. Na przykład po ostrzale rakietowym centrum handlowego w Krzemieńczuku nasi klienci szukali wiedzy, jak zachowywać się w sytuacji znalezienia się pod gruzami. Jak skutecznie wzywać pomocy, a jednocześnie oszczędzać energię, jak emitować sygnały wzywające pomocy z rumowiska, by zostały one odebrane np. przez geofony i odróżnione od innych dźwięków.
Doceniam to, że pracownicy zgłaszają tego typu pytania i potrzeby również swoim behapowcom, HR-owcom i przełożonym. Często podczas ewaluacji szkoleń, w ramach informacji zwrotnej uczestnicy informują nas, które zagadnienia warto rozszerzyć. Informacje te, w ramach dobrej współpracy, są przekazywane pionom, które przeciwdziałają ryzyku.
W czasie pandemii COVID-19 duże zainteresowanie budziły wytyczne związane z bezpieczeństwem podczas resuscytacji. Czy dostrzegasz jakiś obszar dotyczący pierwszej pomocy, który w obliczu wojny w Ukrainie stał się szczególnie ważny?
Na pewno wzrosło zainteresowanie szkoleniami nastawionymi na spotkanie twarzą w twarz z instruktorami, kosztem szkoleń online. Szkoleniami, które przygotowują do odpowiedzi na sytuacje mogące wydarzyć się w danym zakładzie czy obiekcie, które pokazują pracownikom, że pracodawca poważnie podchodzi do tematu podnoszenia ich kompetencji w zakresie bezpieczeństwa. Takimi, podczas których można przejść się po obiekcie, zobaczyć punkty newralgiczne, jeśli mamy apteczkę, to ją otworzyć i zużyć w ramach ćwiczeń. Wiele zakładów chciałoby te kwestie dopracować i przygotować się do odpowiedzi na sytuacje nagłe, bo nie wiadomo, jaki scenariusz napisze życie. Szkolenia w zakresie bezpieczeństwa można wykorzystać do podniesienia jakości, zbudowania relacji, dopracowania obiegu informacji na terenie placówki.
Zwiększyło się również zainteresowanie ćwiczeniami ratowniczymi i ćwiczeniami ewakuacji, szczególnie w zakładach pracy i obiektach użyteczności publicznej, wzrosła też ich ranga. Szczególnie w pierwszej fazie wojny pojawiło się zwiększone zapotrzebowanie na szkolenia i potrzeba pozyskiwania informacji, jak pomagać uchodźcom, jak rozpoznawać nagłe stany zagrożenia życia, jak wspierać osoby chorujące przewlekle. Wówczas wiele akredytowanych ośrodków medycznych w Polsce szybko przygotowało potrzebne wytyczne, karty informacyjne, medyczne, karty humanitarne w języku polskim, ukraińskim i rosyjskim, by można było współdziałać na tym polu. Polacy chcieli się uczyć i przygotowywać do udzielania pomocy nie tylko ze względu na swoje potrzeby, ale również po to, by wspierać uchodźców, wspomagać proces ich ewakuacji i przyjmowania. Wzrosło też zapotrzebowanie na szkolenia pediatryczne, na co z pewnością miało wpływ zainteresowanie samych pracowników, ale również migracja uchodźców, przyjazdy do Polski rodzin pracowników z Ukrainy, przyjmowanie rodzin ukraińskich pod dachy pracowników i potrzeba udzielenia im wsparcia.
Moim zdaniem opisywanych wyżej spostrzeżeń nie można rozpatrywać bez spojrzenia na szerszy kontekst. Przed agresją Rosjan mieliśmy epidemię COVID-19 i związane z nią długie lockdowny, które znacząco zmieniły sytuację w Polsce. Bardzo wiele szkoleń, które zwykle odbywały w zakładach pracy czy innych obiektach, przeszło w tryb online, było przekładanych, często po prostu się nie odbywały lub były sprowadzane na przesłania pracownikom wiadomości mailowej z załączoną prezentacją. Warto zauważyć, że epidemia COVID-19 to w wielu firmach również zmiana charakteru pracy. Obecnie duża grupa pracowników pracuje zdalnie lub hybrydowo, co jest największą w historii zmianą trybu pracy. Ma to znaczenie chociażby dlatego, że liczba osób wyznaczanych przez pracodawcę do prowadzenie działań z zakresu udzielania pierwszej pomocy, ewakuacji i przeciwdziałania pożarom w nowych realiach często okazuje się nieadekwatna do z reguły stałych zagrożeń.
Jaki oceniasz skutki działań podejmowanych w odpowiedzi na bliskie zagrożenie związane z wojną toczącą się w Ukrainie?
Wojna jest złem i zwyrodnieniem, Rosja jest bezwzględnym agresorem, a Ukraina heroicznie się broni, za co jej społeczeństwo ponosi wielką cenę. Do pozytywnych skutków działań podejmowanych w następstwie wybuchu wojny niewątpliwie można zaliczyć większe zainteresowanie wspólnym mianownikiem – bezpieczeństwem powszechnym w Polsce. Wspomniane bezpieczeństwo to wiedza i umiejętności, które da się wykorzystać w każdej przestrzeni – tak w pracy, jak i w domu, w rodzinie, w społeczności lokalnej. I to też bardzo ważne, bo wielu pracodawców szkoląc swoich pracowników bezpośrednio wpływa na poprawę bezpieczeństwa w skali regionu, gminy i najbliższego terytorium funkcjonowania placówki czy zakładu. Myślę, że plusem jest systemowość i otwartość na szkolenia i wiedzę. Mamy w Polsce wiele firm, które prowadzą szkolenia na bardzo wysokim poziomie. Budowane od lat zaplecze dydaktyczne, które posiada bezpośrednie kanały dystrybucji wiedzy dopasowanej do potrzeb uczestników sprawiło, że tej wiedzy eksperckiej nie zabrakło.
Firmy, które zamawiają szkolenia, coraz częściej prezentują to, jak podnoszą kompetencje swoich pracowników w zakresie pomagania innym ludziom oraz przygotowywania ich do sytuacji nagłych. Oczywiście to postępowało od dawna i stawało się coraz bardziej popularne, natomiast sytuacja w Ukrainie, a wcześniej wybuch pandemii COVID-19, stały się tego katalizatorem. Dobrze jest pokazać, że poza tym, że podnosimy kompetencje zawodowe naszych pracowników, doskonalimy ich pracę, używając narzędzi pracy zdalnej, to dbamy też o ich bezpieczeństwo, przygotowujemy do tego, by byli w stanie pomóc drugiemu człowiekowi – zarówno w firmie, jak i często poza nią. Takie informacje pojawiają się w Internecie, na portalach społecznościowych pracodawców i jest to zjawisko jak najbardziej pozytywne, bo pokazuje, co jest ważne dla danej firmy. Jest też nowym otwarciem – pracodawca dba o swoich ludzi nie tylko dlatego, że został do tego prawnie zobowiązany, ale chce, by nabyte przez nich kompetencje wspierały ich bliskich czy społeczność lokalną.
Z drugiej strony wielu klientów poszukujących szkoleń dla swoich pracowników albo nie robi tego adekwatnie do charakteru i specyfiki pracy, liczby pracowników, zidentyfikowanych lub występujących pośrednio zagrożeń, albo wybiera szkolenia, które odbiegają od ich faktycznych potrzeb. Za przykład może posłużyć mały zakład produkujący kosmetyki, zatrudniający kilka osób, w tym, co wyszło z rozmowy, bardzo aktywnego myśliwego. Wspomniany zakład dla wszystkich pracowników poszukiwał szkoleń o wysokich kompetencjach z zakresu opatrywania ran postrzałowych, tamowania krwotoków powstających w wyniku działania broni palnej i eksplozji. Oczywiście mają one sens, ale przy tym są drogie, wymagają odpowiednich instruktorów mających wysokie kwalifikacje i posiadających certyfikaty w tym zakresie. Natomiast wydają się nieadekwatne, bo jednocześnie program takich szkoleń miał nie obejmować zadławień, epilepsji czy podstawowych urazów i nagłych zachorowań, nie uwzględniać ćwiczeń związanych z bezpieczeństwem funkcjonowania tego konkretnego zakładu. Takie szkolenia nie są odpowiedzią na ryzyka, które występują na co dzień, nie zaspokajają bieżących potrzeb tak zakładu, jak i ludzi, którzy świadczą w nim pracę (oczywiście poza jedną osobą, której chęć zdobywania wiedzy też należy zrozumieć). Na szczęście udało nam się przekonać klientów do wyboru szkoleń holistycznych, uwzględniających bardziej prawdopodobne zdarzenia.
Jesteś praktykiem, za Tobą ogromna liczba przeprowadzonych szkoleń. Jaki jest przepis na idealne szkolenie w obszarze bezpieczeństwa?
Na to nie ma gotowej recepty. Oczywiście idealnym można nazwać szkolenie dialogujące, współdziałające, warsztatowe, nasycone case study, wykorzystujące sprzęt, który jest w danej firmie. Takie szkolenie może być poszerzone o nabywanie umiejętności udzielania wsparcia przyjeżdżającym na miejsce zdarzenia zespołom ratownictwa medycznego, np. w postaci pomocy ze sprzętem transportowym podczas ewakuacji lub podczas wykonywania prostych czynności na polecenie ratowników.
Nie ma również jednej odpowiedzi dla wszystkich przypadków. Myślę, że najważniejsze jest to, by szkolenie było poprzedzone analizą ryzyka, by pracodawcy dopuszczali możliwość wystąpienia różnych scenariuszy zdarzeń. Warto brać pod uwagę zdarzenia, które wydarzyły się w innych miejscach, a jeżeli jest to specyficzny obiekt, należy kłaść nacisk na to, co jest najbardziej prawdopodobne. Przy tym nie można tracić z pola widzenia zdarzeń, które statystycznie występują najczęściej: urazów, omdleń, zaprószeń oczu, zadławień i wielu innych. Prawdopodobnie występują one dużo częściej niż wybuch i zawalenie jakiegoś obiektu, w wyniku którego ktoś zostanie uwięziony pod gruzami i będzie potrzebować pomocy. Ważne, by słuchać informacji zwrotnej kursantów i klientów. Już na samym początku warto zapytać, co jest dla nich ważne, jakie mają doświadczenia z wypadkami i sytuacjami kryzysowymi w aktualnym lub poprzednim miejscu pracy i starać się zapewnić im to, czego potrzebują, poszerzając część ogólną szkolenia o wskazane zagadnienia.
Nie wiadomo, jak potoczy się konflikt za naszą wschodnią granicą. Bezpieczeństwo niezmiennie jest kosztem, dlatego zasadnym wydaje się wydawanie środków i angażowanie zasobów ludzkich do działań, które są przydatne również poza miejscem pracy. Czyż przygotowywanie ludzi do samopomocy, wzajemnego wsparcia, budowanie zespołów i podnoszenie ich kompetencji nie jest wartością samą w sobie?
Kto jak nie my, kiedy jeśli nie teraz?
Krzysztofie, dziękuję za rozmowę i wiedzę, którą się podzieliłeś. Oczywiście zdaję sobie sprawę z tego, że temat bezpieczeństwa jest bardzo obszerny, dlatego tym bardziej cieszę się, że mogliśmy porozmawiać, bazując na Twoim doświadczeniu i obserwacjach branży.
Wspomniany w rozmowie „Poradnik postępowania w sytuacjach zagrożeń”, którego współautorem jest Krzysztof Jakucy, został wydany w 2011 roku w nakładzie ponad 25 000 egzemplarzy. Poniżej ww. materiał.
Serdecznie zachęcamy Państwa do ciągłego poszerzania wiedzy i umiejętności praktycznych w obszarze bezpieczeństwa powszechnego. Kto jak nie Wy, kiedy jeśli nie teraz?
No całkiem obszerny wywód jak na internety tylko danych ankietowych mi brakuje i nie przesadzałabym z tymi dużymi budżetami na bhp a tym bardziej szkolenia
Dzień dobry, nie mamy takich danych i nieuczciwe byłoby ich kreowanie. Być może, takie dane są gromadzone i opracowywane. Jest w Polsce kilka „mocnych ośrodków”, zaangażowanych w bezpieczeństwo (np. CIOP https://www.ciop.pl/ ).
Szkolenia z pierwszej pomocy i całe bhp to fikcja. Nuda i fikcja. Takie są fakty
Dzień dobry, wszystko zależy od ludzi i ich oczekiwań, znam masę świetnych BHPowców, szkolących bardzo ciekawie i z pasją. Rynek jest gotowy na jakość, jest możliwość wyboru.
bardzo trafnie napisane choć temat zagrożenia przeminął i znów coś się musi wydarzyć aby pracodawcy garneli się do szkoleń z p.pomocy. w mojej firmie apteczka jest zazwyczaj mocno niekompletna, AED za 4000 nie jest potrzebne, choć samochody służbowe zaczynają się od 150000 w górę,
szkolenia są ale najlepiej szybko i po taniości, bo czego można się nauczyć w 2godziny, raz na dwa lata. za to kursów ze sprzedaży bardzo wiele, wiele z nich w Zakopanym lub we \Władysławowie.
zaraz miną dwa lata, potem trzy lata a bezpieczeństwo i szkolenia coraz bardziej w lesie. my polacy tak po prostu mamy.
w najlepszym przypadku e learning na odpierdol i do przodu