Ostatnie lata, a w szczególności ostatnich kilka miesięcy, to zdecydowanie czas dronów. Drony „żołnierki” i „żołnierze”, drony dostarczające paczki, drony do transportu krwi i badań czy pierwsze drony pasażerskie – to tylko niektóre z nowych zadań, do jakich są wykorzystywane te latające maszyny. O tym, jak wygląda użytkowanie dronów w obszarze ratownictwa oraz bezpieczeństwa publicznego, co robić, aby nasycić dronami „ratownicze pole walki”, zwiększając dzięki temu efektywność działań ratowniczych, zapytam Grzegorza Kaczmarskiego – ratownika medycznego, instruktora i strażaka, którego w warszawskim środowisku ratowniczym przedstawiać nie trzeba.
Krzysztof Jakucy: Grzegorzu, znamy się od lat, za nami wiele wspólnych projektów i aktywności. Ale jak to się stało, że ratownictwo medyczne stało się nie tylko Twoją pracą, ale również wielką pasją?
Grzegorz Kaczmarski: Moja pierwsza styczność z ratownictwem to rok 1996 i CB-radio. W czasach, gdy telefonów komórkowych nie było tak dużo jak teraz, na CB-radiu działał kanał 9 (tzw. ratunkowy), który umożliwiał wezwanie pomocy w razie wypadku. Moją drogę w ratownictwie rozpocząłem jako operator tzw. Sztabu Ratownictwa, właśnie na tym kanale. Z czasem zacząłem szerzej interesować się ratownictwem, ukończyłem różne kursy pierwszej pomocy, zacząłem brać udział w zabezpieczeniach medycznych imprez, zainteresowałem się ratownictwem drogowym, i spodobało mi się to. Dołączyłem do tego środowiska, zacząłem działać w stowarzyszeniach branżowych i pracować w ramach wolontariatu. Wtedy odkryłem, że ogromną satysfakcję sprawia mi nie tylko samo udzielanie pomocy, ale też przekazywanie wiedzy i umiejętności, które posiadam. Dlatego z czasem sam zacząłem prowadzić szkolenia. Środowisko ratownictwa i działanie interwencyjne okazały się dla mnie na tyle ciekawe, że w 1999 roku rozpocząłem pracę w pogotowiu ratunkowym.
Pamiętam, kilka razy spotkaliśmy się wtedy na Bemowie. Mijaliśmy się na stacji w ramach zespołów Reanimacyjnych i Noworodkowych. To były czasy, gdy system PRM dopiero raczkował, a my cieszyliśmy się z drobnych sukcesów i usprawnień, jak choćby możliwości wymiany desek czy kołnierzy ortopedycznych na izbach przyjęć i powstających wtedy SOR-ach.
To już nie była ani zabawa, ani wolontariat, tylko praca zawodowa w pogotowiu ratunkowym. W czasach polonezów służących jako karetki i gdy nie było jeszcze takiego zawodu jak ratownik medyczny, pracowałem po prostu jako sanitariusz. Inaczej się nie dało. Dopiero po kilku latach skończyłem szkołę medyczną i zostałem ratownikiem medycznym. Po drodze ukończyłem studia w zakresie ekonomiki i organizacji ratownictwa, co z czasem bardzo mi się przydało. Praca w pogotowiu była ciekawa, ale na dłuższą metę ciężko było się z tego utrzymać, dlatego w 2003 roku otworzyłem działalność gospodarczą i zacząłem komercyjnie prowadzić szkolenia w tym zakresie. Tak właśnie, zupełnie od zera, powstał Emermed. Wraz z Anią – moją obecną żoną, która zresztą też wywodzi się ze środowiska medycznego i którą poznałem w straży pożarnej – oprócz szkoleń zaczęliśmy sprzedawać sprzęt medyczny i otworzyliśmy chyba pierwszy w Polsce internetowy sklep ratowniczy. W tym miejscu chciałbym też bardzo podziękować naszemu koledze, Piotrkowi Leszczyńskiemu, za ogromną pomoc przy tworzeniu firmy.
Od szkoleń i podstawowego sprzętu przeszliśmy do prowadzenia kursów zaawansowanych. Z czasem wprowadziliśmy kursy z zakresu kwalifikowanej pierwszej pomocy dla strażaków i ratowników KPP. Kilka lat temu, na pewnym etapie rozwoju Emermed przekształcił się w GRUPĘ EMERMED®. Obecnie pracuje u nas już kilkadziesiąt osób. I tak od 19 lat nadal się rozwijamy. Daje nam to dużą satysfakcję i pokazuje, że obraliśmy dobry kierunek.
W 2015 roku, po 16 latach pracy w karetce uznałem, że chcę w stu procentach poświęcić się prowadzeniu firmy i zakończyłem przygodę z pogotowiem. Postanowiłem, że całą energię włożę w to, by szkolenia i sprzęt, które dostarczam ludziom, były na jeszcze wyższym poziomie. Zawsze przyświecała mi idea, że jeśli coś robię, to chcę, żeby było to najwyższej jakości, najlepsze. Nie chodzi o maksymalizację zysków i masową sprzedaż, tylko o to, by nie wstydzić się efektów swojej pracy i dawać ludziom coś rzeczywiście wartościowego, a nie tylko obietnice. I choć perfekcji nigdy nie da się osiągnąć, to trzeba doskonalić siebie i to, co się robi. Codziennie po trochu i małymi kroczkami, ale do przodu. Lubię rzeczy solidne, wolę profesjonalistów niż „magików”, lubię też dobrze wykonywać swoją pracę – to sprawia mi ogromną satysfakcję i nadaje życiu jakiś sens. Uznałem, że będzie to nam wyznaczać kierunek, będziemy starali się być najlepsi w tym, co robimy. Wydaje mi się, że dotychczas osiągnęliśmy kluczowe kamienie milowe na naszej drodze.
Warto wspomnieć, że jesteś nie tylko skutecznym i samodzielnym ratownikiem medycznym, ale również aktywnym strażakiem. Co sprawiło, że połączyłeś wszystkie te pasje i zawody?
Ratownictwo to działanie szybkie i konkretne, podejmowane wtedy, kiedy zagrożone jest życie człowieka, gdy rzeczywiście trzeba komuś pomóc. Okazało się, że jestem w tym dobry, sprawia mi to przyjemność, daje poczucie, że robię coś dobrego dla innych, zupełnie obcych ludzi. Dlatego w 2002 roku, jeszcze przed stworzeniem Emermedu, wstąpiłem w szeregi ochotniczej straży pożarnej. Uznałem to za przedłużenie, rozszerzenie tego, czym się wtedy zajmowałem, i do dziś jestem strażakiem w OSP. Na przestrzeni lat na zasadzie wolontariatu angażowałem się też w działania różnych grup ratowniczych. Bardzo miło wspominam Grupę Ratownictwa Specjalistycznego s12, bo ratownictwo wysokościowe również zawsze było dla mnie ciekawym doświadczeniem i pozwoliło się rozwinąć.
Jako pilot dronów, od wielu lat zbierasz doświadczenia w dziedzinie ich użytkowania – również w przestrzeni ratowniczej. Do czego, Twoim zdaniem, można wykorzystywać drony właśnie w tym obszarze?
Jest bardzo dużo możliwości wykorzystywania dronów w ratownictwie, często jeszcze niedocenianych, bo ludzie nie mają świadomości, jak bardzo dron może ułatwić im pracę, podnieść skuteczność i przyspieszyć działania. Drony umożliwiają nam zobaczenie czegoś z zupełnie innej, dużo szerszej perspektywy, ujrzenie tego, czego nie widzą ludzkie oczy. Mam tu na myśli choćby termowizję i temperaturę. Pozwalają zdobyć dużo więcej informacji, które nie są dostępne przy użyciu innych środków, ułatwiają planowanie, błyskawiczne tworzenie aktualnej mapy terenu, na którym występują zagrożenia.
Z danych Państwowej Agencji Żeglugi Powietrznej wynika, że w 2019 roku mieliśmy w Polsce 30 tys. dronów, a w 2020 roku już 95,5 tys. Nie mam jeszcze oficjalnych danych z 2021 roku, ale szacuje się, że może ich być ok. 300 tys., co daje nam trzykrotny wzrost liczby dronów rok do roku. Liczba operacji z wykorzystaniem dronów w polskiej przestrzeni powietrznej w 2019 roku to 100 tys. (dane ze strony gov.pl) i z każdym rokiem liczba ta stale rośnie.
Dronami zainteresowałem się już kilka lat temu. Zostałem pilotem, zacząłem latać prywatnie i szybko stwierdziłem, że potencjał drona można wykorzystać też do działań ratowniczych, głównie straży pożarnej czy grup ratowniczych. Wojna na Ukrainie pokazała, że drony mogą być przydatne też w szeroko rozumianym obszarze bezpieczeństwa kraju. Możliwości ich zastosowania widzę coraz więcej. Jeżeli chodzi o straż pożarną, tu też potencjał jest naprawdę duży. Choćby najprostsze, rutynowe pożary budynków, na które dzięki dronom możemy spojrzeć z kilku perspektyw, zobaczyć, jak rozprzestrzenia się ogień, gdzie może się przenieść, jakie są inne zagrożenia – tego często nie zobaczymy z ziemi. Wykorzystując termowizję zobaczymy, które części budynku czy innego obiektu są gorące, które chłodne, jak postępuje proces spalania. Będziemy w stanie zlokalizować pożar w ścianach budynku czy gdzieś pod dachem, gdy płomienie nie wydostały się jeszcze na zewnątrz i nie są widzialne gołym okiem.
Drony sprawdzą się też w przypadku zagrożeń czy katastrof występujących na większym obszarze. Podczas powodzi, gdy nie wszędzie da się dojechać lub jest to czasochłonne, z drona bardzo szybko dostaniemy obraz sytuacji, informacje o wielkości rozlewiska, zalanych terenach, pozostałych przejezdnych drogach, miejscach występowania kolejnych zagrożeń. Podobnie podczas pożarów lasów. Informacje zdobyte przy pomocy dronów pomagają w zaplanowaniu działań, dają obraz, jak szybko rozprzestrzenia się pożar, w którym kierunku, pozwalają na podjęcie działań na obszarze, na którym nie ma jeszcze ognia oraz szacowanie obszarów zniszczeń. Wcześniej było to dużo trudniejsze, bo tego typu działania wykonywało się z samolotu czy wieży obserwacyjnej. W tym momencie dron jest świetnym uzupełnieniem powyższych działań, często wykonuje je szybciej i dokładniej.
Działania poszukiwawcze to kolejne, bardzo szerokie pole do wykorzystywania dronów. Nie ma oczywiście stuprocentowo skutecznego narzędzia czy metody, by kogoś znaleźć, dlatego w celach poszukiwawczych wykorzystywane są różne środki: ludzie fizycznie przeszukujący teren, psy tropiące, sprzęt naziemny i elektroniczny. Akcje poszukiwawcze mogą być też wspomagane przez drony, głównie wyposażone w kamery termowizyjne. Tam, gdzie nie wejdzie człowiek, z łatwością jest w stanie dolecieć dron, który dużo szybciej będzie mógł pokazać to, czego my gołym okiem nie zobaczymy, np. różnice temperatury, a tym samym przyspieszy akcję ratowniczą.
Każdego roku policja przyjmuje ok. 15-20 tys. zgłoszeń dotyczących zaginięć osób. Niektórzy odnajdują się bardzo szybko, inni niestety nie. 90% policjantów, którzy w 2015 roku zostali objęci badaniem Fundacji Itaka, miało do czynienia z poszukiwaniami ludzi w terenie otwartym. Podczas akcji poszukiwawczych służbą wiodącą jest policja, natomiast straż pożarna wspiera jej działania. Jako strażak wiele razy brałem udział w poszukiwaniach, zarówno jako „szeregowy” strażak, jak i dowódca, stąd wiem, jakie występują problemy, co można poprawić, jak straż mogłaby pomóc, ale nie pomaga, bo zwykle czegoś brakuje. Z reguły jest to odpowiednie przeszkolenie, procedury, wypracowane i sprawdzone metody, które zostały już przetestowane na świecie. Z danych wynika, że 30% policjantów nie wie o tym, że istnieją grupy poszukiwawczo-ratownicze, np. dedykowane i wyspecjalizowane w poszukiwaniach z psem czy ze sprzętem. Uznałem, że chcę szkolić w tym zakresie i wprowadzać drony do ratownictwa. Nie tylko na zasadzie samego sprzętu, ale przez implementację, czyli wytworzenie świadomości, że jest to coś nowego, co można wykorzystać, i chcę pokazywać, jak można to zrobić. Wszystko to może przyczynić się do zwiększenia skuteczności poszukiwań i działań grup poszukiwawczo-ratowniczych.
Komu są dedykowane i jak wyglądają prowadzone przez Ciebie szkolenia z zakresu wykorzystywania dronów w działaniach ratowniczych?
Prowadzimy szkolenia dla strażaków, członków grup ratowniczych, policjantów, pracowników zarządzania kryzysowego, żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej, których działania również wymagają zbierania, analizowania i przekazywania informacji. Zajęcia są dostosowane do specyfiki pracy danej grupy. Inaczej wygląda szkolenie dla członka specjalistycznej grupy ratowniczej, np. poszukiwawczej, a trochę inaczej dla typowego strażaka. W pierwszym przypadku będziemy koncentrować się na wykorzystaniu drona w poszukiwaniach. W drugim zajmiemy się dużo szerszym spektrum zastosowań urządzenia – nie tylko do poszukiwań, ale również podczas pożarów, katastrof naturalnych, zdarzeń na dużych obszarach, katastrof budowlanych, do monitorowania wydarzeń i imprez, które straż często zabezpiecza, wspierania dowodzenia czy w celu transportu sprzętu. Trochę inaczej wygląda też kurs dla kadry dowódczej straży pożarnej, komendantów czy osób decyzyjnych, które same nie będą latać. W ich przypadku głównym celem szkolenia będzie wytworzenie świadomości, jak można wykorzystać drona, czego oczekiwać od jednostki, która go posiada i jak wykorzystać informacje uzyskane przy pomocy drona do podejmowania decyzji.
Czyli jak je włączyć do pętli decyzyjnej?
Tak, do strategii oraz taktyki. Kurs podstawowy trwa 2 dni. Pierwszy dzień to zajęcia teoretyczne i ćwiczenia związane z komunikacją, przepływem informacji pomiędzy służbami, umiejętnością analizowania i przetwarzania informacji. Zapoznajemy z przepisami regulującymi kwestię użytkowania dronów w specyficznych warunkach, poruszamy zagadnienia dotyczące odpowiedzialności prawnej, bezpieczeństwa, topografii, pogody, łączności radiowej, komunikacji pomiędzy służbami, aspektów psychologicznych i aspektów technicznych samych dronów.
Drugi dzień to już ćwiczenia praktyczne z lataniem i wykorzystywaniem konkretnego sprzętu w różnych warunkach. Warto dodać, że my nie uczymy latać – na kurs przyjmujemy kogoś, kto już to potrafi. Strażak, który przychodzi na nasz kurs, musi mieć odpowiednie uprawnienia pilota i potrafić latać, a my pokazujemy mu, jak latać w warunkach działań ratowniczych. Jeżeli szkolimy komendanta, dajemy mu poligon doświadczalny, na którym będzie miał dostępnego pilota z dronem, będzie wydawał rozkazy i planował działania, by za pośrednictwem pilota pozyskać z drona konkretne informacje. Najwięcej ćwiczeń praktycznych przygotowujemy dla strażaków, którzy są pilotami dronów i członkami grup ratowniczych. Realizują oni różne scenariusze, latają przy różnej pogodzie, na różnych wysokościach, prowadzą poszukiwania w różnych warunkach i lokalizacjach, zmienna jest też odległość i poziom trudności. Pokazujemy, jak działa sprzęt, jakie ma parametry, jak wykorzystywać jego możliwości, latać bezpiecznie i jak przekazywać informacje dowodzącemu, dowódcy, KDR-owi (Kierującemu Działaniem Ratowniczym). Latanie dronami stanowi dużą część szkolenia, ale ważna jest też wiedza, którą musi mieć operator tego urządzenia. Nie chodzi o to, by być jedynie świetnymi pilotem, latać ładnie, szybko i wykonywać akrobacje, ale o to, by podczas zdarzeń móc efektywnie współpracować z różnymi służbami.
Myślę, że w dużych firmach – choćby kopalniach odkrywkowych, składach drewna, paliw wysokoenergetycznych czy rozległych obszarowo zakładach przemysłowych – też jest wiele takich struktur ratowniczych, które mają dużą odpowiedzialność w obszarze odpowiedzi na zagrożenia dla bezpieczeństwa zakładu pracy.
Dużą grupę, którą szkolimy, stanowią zwykli użytkownicy dronów, niezwiązani jeszcze z ratownictwem. Posiadają własny sprzęt, często szerokie umiejętności w zakresie jego obsługi, chcą działać w ramach wolontariatu czy po prostu robić coś pożytecznego. Takim kursem, podczas którego nabędą nowe umiejętności, możemy ułatwić im tę drogę. Ochotnicze straże pożarne działają na takiej zasadzie, że ktoś po prostu zostaje strażakiem, bo chce zrobić coś dobrego dla swojej lokalnej społeczności, chce pomóc nie tylko poprzez np. przekazanie funduszy na jakąś zbiórkę w Internecie. Wiele osób ma drony, którymi latają między drzewami, wykonują akrobacje, ale to może się szybko znudzić. Pokazujemy im, że mając drona, mogą go wykorzystać do tego, by ich otoczenie było bezpieczniejsze i lepsze. Mogą rozpocząć współpracę z lokalną strażą pożarną, może nawet do niej wstąpić.
…lub zadziałać spontanicznie, gdy coś się wydarzy, a oni są na miejscu i mają do dyspozycji drona. Na przykład znajdują się na plaży, na której przed chwilą zaginęło dziecko.
Mając drona, w takiej sytuacji też możemy pomóc. Coraz częściej jest tak, że gdy zdarzy się wypadek, ktoś wypuszcza swojego drona, nagrywa „gorący film z akcji”, potem pokazuje nagranie np. na YouTube i cieszy się liczbą wyświetleń. Ludzie, którzy interesują się tą tematyką i są „łowcami wypadków”, swoimi działaniami często przeszkadzają służbom. Podczas zajęć staramy się nauczyć ich uczestników, jak nie utrudniać akcji ratunkowej, unikać zagrożeń i wypadków, a przy tym przekuć swoje umiejętności w coś pożytecznego, w sukces. Albo inaczej, jeżeli interesujesz się bezpieczeństwem, ratownictwem, nie jesteś jeszcze członkiem żadnej grupy, to dron może ci to ułatwić, być takim nośnikiem. Możesz zacząć współpracę ze strażą pożarną, której na przykład nie stać na zakup drona, dogadać się formalnie i może kiedyś otrzymasz telefon z prośbą o pomoc. „Mamy powódź, zalane miejscowości, drogi itd. My nie mamy drona, ale wiemy, że Ty go masz, a bardzo by nam się teraz przydał, bo potrzebujemy informacji. Przyjedź, polatasz, pokażesz nam, jak to wygląda z góry. Będziesz bardzo pomocny.” To może być pomoc właśnie na tej zasadzie, a przy okazji aktywizacja pewnych postaw prospołecznych. Poza tym drony kupują przeważnie ludzie młodzi, dynamiczni, chętni do działania, zdobywania nowej wiedzy i umiejętności, wejścia w nowe środowisko, chcący zrobić coś nowego i lepszego. W związku z tym wejście w ratownictwo, które jest bardzo ciekawą dziedziną, dla niektórych drogą życia, może wyznaczyć takim osobom kierunek i dać energię do działania.
Wiem, że to dość rozległy temat, ale czy mógłbyś powiedzieć, jakie uprawnienia powinien posiadać strażak czy ratownik grupy specjalistycznej: wodnej, poszukiwawczej, wysokościowej, nurkowej lub innej, żeby legalnie korzystać z drona podczas akcji?
Jeżeli chodzi o typowego uczestnika kursu, np. strażaka, na pewno powinien mieć zarejestrowany profil pilota-operatora i uprawnienia w kategorii otwartej A1, A3, opcjonalnie A2. Najlepiej, gdyby posiadał uprawnienia w kategorii szczególnej NSTS 01, 02, 05, 06, bo daje to największe możliwości. I oczywiście praktyczną umiejętność latania dronem, bezpiecznego latania. Na kursach nie używamy skompilowanych, drogich czy nietypowych dronów. Staramy się korzystać ze sprzętu, który jest na rynku i jest finansowo dostępny dla większości jednostek, by uniknąć sytuacji, w której pokazujemy sprzęt ze świetnymi możliwościami, a którego potem nikt nie kupi, z racji jego ceny. Za rozsądne pieniądze, które mieszczą się w zasięgu jednostki straży pożarnej czy grupy ratowniczej, można kupić bardzo fajny sprzęt z podstawowymi funkcjami, gotowy do natychmiastowego wykorzystania i niesienia pomocy.
Jakiego sprzętu Ty używasz do latania w celach ratowniczych?
Najczęściej latam prostym sprzętem – DJI MAVIC 2 Enterprise Dual, czyli urządzeniem z dwoma kamerami, w tym jedną termowizyjną. Zazwyczaj używam właśnie tego drona, bo jest stosunkowo tani. Nie muszę się tak bardzo obawiać, że go rozbiję i stracę 50 czy 100 tys. zł. Zupełnie mi wystarcza, jest łatwy w obsłudze, dostępny finansowo, nieduży, mogę go wozić w samochodzie osobowym, bo nie zabiera dużo miejsca. Poza tym szybko się uruchamia, nie muszę mu przykręcać śmigieł, wkładać 15 akumulatorów. W ciągu dwóch minut mogę rozpocząć i rozwinąć swoje działania.
Co myślisz o wykorzystywaniu dronów do transportu defibrylatorów AED?
Oczywiście jest to technicznie możliwe. Sam posiadam defibrylator AED, który waży ok. pół kilograma i z łatwością mógłby być transportowany przez drona. To bardzo ważny temat i na pewno za kilka lat się rozwinie. Dopracowania wymagają jeszcze przepisy i kwestie bezpieczeństwa. Gdy formalnie będzie to dużo łatwiejsze, wtedy rynek rozwinie się bardzo szybko, tak jak w przypadku dostarczania przesyłek kurierskich. Obecnie prowadzone są programy pilotażowe w tym zakresie.
Już wiele lat temu opracowano projekty dla tego zadania, były prowadzone pewne próby i testy. Czy znasz jakieś przykłady wdrożenia podobnego rozwiązania w naszym kraju?
W mediach najczęściej jest mowa o USA, Szwecji, ale również o Polsce. Jednak nie mam pewności, czy istnieją już przetestowane systemy, działające całą dobę. Doniesienia medialne i informacje branżowe nie są tu precyzyjne.
W USA jest realizowany projekt zakładający dostarczanie defibrylatorów AED ratownikom, którzy patrolując plaże, natrafiają na sytuacje wymagające interwencji, a ich AED znajduje się w pewnym oddaleniu od miejsca zdarzenia, lub gdy w tym samym czasie dochodzi do dwóch zdarzeń w mechanizmie kardiologicznym, a na miejscu jest tylko jeden defibrylator. Na własne oczy widziałem też drona z AED, latającego we włoskich Alpach, w rejonie górskim Merano.
Jeżeli mamy teren, na którym znajdują się ratownicy, osoby pilnujące czy zapewniające bezpieczeństwo – może to być plaża, pole golfowe czy inny duży obszar – to w sytuacji, gdy dojdzie do zatrzymania krążenia i potrzebny będzie defibrylator, a na miejscu będzie pilot, który może wystartować, to dostarczenie AED jest oczywiście dużo łatwiejsze. Pozwoli to na szybkie przemieszczenie urządzenia i dostarczenie go na odległość kilkuset metrów, nawet kilometra. Jeżeli chodzi o loty autonomiczne, loty poza zasięgiem wzroku, gdzie pilot nie widzi drona i nie wie, czy w coś nie uderzy, to myślę, że możemy się ich spodziewać za kilka lat. Natomiast w tym momencie jest to możliwe, ale na mniejszym obszarze. Mamy do tego sprzęt, w Polsce są już pewne proponowane i testowane rozwiązania. Jest to temat, który na pewno się rozwinie, dlatego jeśli ktoś myśli długofalowo, warto się nim zainteresować.
Z racji mojego zawodu nie mogę nie zapytać Cię o to, jak postrzegasz stosowanie dronów do obserwacji i monitoringu zagrożeń podczas zabezpieczania imprez masowych i planów filmowych, szczególnie takich, na których można hałasować podczas ujęć?
To świetne rozwiązanie. Jest dużo tańsze niż inne metody i zapewnia większą elastyczność. Kamera nie jest umieszczona w jednym miejscu, przypięta do ściany, wysunięta na maszcie wozu dowodzenia czy podnośniku koszowym, co daje znacznie więcej możliwości, pozwala podlecieć bliżej lub dalej – w zależności od tego, jak zmienia się sytuacja. Do tego nie trzeba mieć specjalistycznego i drogiego sprzętu, bo zazwyczaj wystarcza jedynie niewielka kamera, przeznaczona do obserwacji w świetle widzialnym. Natomiast bardzo ułatwia to zarządzanie, dbanie o bezpieczeństwo, a w razie nagłego zdarzenia przyspiesza podjęcie decyzji w kwestii ewakuacji, udzielenie pomocy, podjęcie działań ratowniczych. Tak, moim zdaniem jest to bardzo pomocne.
Znasz jakieś przykłady zastosowania w Polsce dronów do celów ratowniczych, takie ze szczęśliwym zakończeniem?
Na kursach, które organizuję, szkolą zazwyczaj policjanci, którzy na co dzień w pracy zajmują się dronami, wykorzystują je do poszukiwania osób zaginionych, ukrywających się, do monitorowania dużych imprez. Podczas szkoleń pokazują masę przykładów, uczą na podstawie swojego własnego doświadczenia, zdobytego podczas prawdziwych akcji. Sam jako strażak kilkadziesiąt razy wykorzystywałem drona w działaniach naszej jednostki. Zazwyczaj nie były to jakieś spektakularne akcje, ale wielokrotnie dron bardzo pomógł, ułatwił i przyspieszył działania, pokazał, gdzie jest gorąco, gdzie zimno, przekazał obraz do analizy tego, co następnym razem można poprawić.
Grzegorzu, czego w takim razie życzyć pilotowi drona, który uczestniczy w zadaniach ratowniczych?
Na bazie moich doświadczeń, pilotowi drona życzyłbym: zawsze naładowanych baterii, bezwietrznej pogody i – chyba najważniejsze – aby udało mu się uratować jak najwięcej ludzi.
Grzegorzu, serdecznie dziękuję za rozmowę przy pysznej kawie! Cieszę się, że drony to nie tylko niedaleka przyszłość, a już teraźniejszość ratownictwa, i że są ludzie tacy jak Ty, którzy o ich wykorzystywaniu myślą systemowo i kompleksowo.
KLIKNIJ po więcej informacji o tym niezwykłym projekcie szkoleniowym
przy cenach samochodów gaśniczych czy drabin to koszt drona jest żaden. Na każdym wozie mógłby być i nikomu by to nie przeszkadzało.
Do szukania zarzewia by się przydawał i do dogaszania.
Akumulatorów tylko trzeba pilnować by ładować i rozładowywać bo celowo kiepskie robią.
Może kiedyś kupią nam takie cudo to polatamy
Pozdrawiam strażak PSP
u nas na Podkarpaciu jest zajebisty nowy drón ale zamknięty w szafie u rzecznika. Może pójdzie do was na kurs to będzie użyty